Hinweis
Bitte benutzen Sie die "Menü-Funktion", um zur Medienübersicht zurück zu kehren.Austria
Poszukiwacze duchów, Geisterjaeger, mają pełne ręce roboty.
– Najwięcej zleceń „na duchy” mamy od jesieni do wiosny. Poza podejrzeniami o działanie sił nieczystych i zagubionych duszyczek
swoje robi zimowa depresja, brak światła słonecznego, przemęczenie – przyznaje pogodny wiedeńczyk, 38-letni Wilhelm Gabler, twórca stowarzyszenia
Vienna Ghosthunters.
To największa w Europie organizacja zajmująca się badaniem paranormalnych i niewyjaśnionych zjawisk – Gabler założył ją w styczniu 2001 roku.
Liczy 19 osób tworzących trzy zespoły.
Gabler zawsze interesował się duchami i zjawami. To, co u innych wywoływało zimne poty, on chciał poznać z bliska. – Miałem wymyślonego przyjaciela, nie
takiego jak inne dzieciaki. To był duch nieznanego zmarłego i z nim się chciałem bawić – opowiada. Na pierwsze „polowanie na duchy” poszedł na słynny Cmentarz Bezimiennych, niedaleko zakola Dunaju, na krańcu Wiednia. Tam zrobił pierwsze fotografie „duchów”. Trzeba mieć odwagę, by przyznać:
„Widziałem zjawę”. Większość potraktuje to z uśmiechem pełnym politowania, ale nie Vienna Ghost hunters!
Badają cmentarze, zamczyska, ruiny, nieczynne fabryki, opuszczone budowle. Często na zlecenie właścicieli.
Członkowie grupy składającej się z trzech, czterech osób polegają nie tylko na swej wrażliwości, intuicji, zmysłach, także tym
„szóstym”, ale uzbrojeni są w najnowocześniejszą technikę. Poszukiwacze nie wyostrzają niczym swych zmysłów: warunkiem uczestnictwa w „polowaniu na duchy” z wiedeńskimi zawodowcami jest nieużywanie alkoholu ani środków odurzających. Niezbędna jest psychiczna stabilność i zdrowie fizyczne. W stowarzyszeniu działają kobiety i mężczyźni
o różnym wykształceniu i różnym statusie, którzy najpierw się szkolą, terminują. Dziś 40 osób czeka, by móc zostać dyplomowanym „ghosthunterem”.
Zainteresowanie jest ogromne. Każdy ma swoje powody. Do wyboru są kilku dniowe szkolenia i wszechstronne zajęcia trwające od 18 do 24 miesięcy. Można zostać np. śledczym zjawisk paranormalnych. – Łowca duchów nie jest uznanym zawodem. Na razie!
– zaznacza Wilhelm. Po założeniu Vienna Ghosthunters zmienił podejście do tematu. Pytanie:
„Gdzie straszy?” zmienił na: „Dlaczego wierzymy w duchy?”.
W objaśnianiu paranormalnych zjawisk stawia przede wszystkim na podejście krytyczne, technikę i wiedzę. – Oczywiście,
zawsze zdarzy się coś, co możemy zrzucić na duchy, ale badamy wszystko dokładnie i zwykle na wszystko znajdujemy
odpowiedzi. Jeśli coś nagle stuka w domu, to mogą być rury ogrzewania albo źle położony parkiet. Można przestać się bać – mówi mi Willi. – Staramy
się opracowywać wyniki naszych obserwacji na poziomie naukowym, by móc coś potwierdzić albo czemuś
zaprzeczyć. Próbujemy także przy okazji pomagać ludziom, którzy mają zwykłe ziemskie albo psychiczne problemy
– dodaje. Stowarzyszenie dopracowało
się uznania poważnych instytucji, jest zapraszane przez Uniwersytet Wiedeński do wspólnych projektów. Badają
na przykład nagrania własnych myśli – nazywa się to ich „tonalizacją”.
Polowania na duchy – Ghosthunting, Geisterjagd – często są fałszywie interpretowane. Nie chodzi bowiem o pościg, ale o rodzaj gry, próbę zbliżenia
się do niepoznanego. Gabler każdego dnia otrzymuje kilkadziesiąt maili związanych z „duchami”, wiele z pytaniami:
„Mieszkam wiele lat w tym mieszkaniu i czuję się od jakiegoś czasu nieswojo. Nocami się boję, mam zimne dreszcze, chociaż okna są zamknięte. Proszę mi pomóc!”: Albo, że kot nagle
zaczyna się obracać wokół siebie w jednym miejscu, choć tak się wcześniej nie zachowywał. – Prawda jest taka, że często
ludzie potrzebują rozmowy z innym człowiekiem, a szybko się rozeszło, że nasze usługi są bezpłatne. Moje życie podporządkowane zostało poszukiwaniom
duchów – przyznaje Wilhelm. Proporcja udziału „duchów” w jego życiu wcale go nie cieszy. Wilhelm ma synka, którego samotnie wychowuje po śmierci
żony i chce mieć dla niego więcej czasu. Poszukiwacze duchów nie lekceważą żadnego sygnału. Geisterjaeger mają gotowe schematy postępowań w różnych przypadkach. Tak było również
z „kręcącym się” kotem. – Wypełniamy specjalne ankiety: obserwujemy podłogę, rodzaj ogrzewania, inne czynniki, a kiedy lista jest wypełniona, znajdujemy
przeważnie odpowiedź, dlaczego zwierzę się dziwnie zachowuje.
Powodem mogą być niesprawne przewody energetyczne. Zwierzęta są bardzo czułe. W przypadku wadliwej linii energetycznej powstają infradźwięki, które mogą również bardzo obciążać
ludzi. Posługujemy się skalibrowanymi przyrządami pomiarowymi i jesteśmy w stanie wiele wykazać. Często my właśnie „ponosimy winę” za przeprowadzki
ludzi na koszt gminy, bo jesteśmy w stanie udowodnić, że istnieją problemy budowlane, takie jak pleśń lub „smog” elektryczny – wylicza „pan od duchów”.
Często „poszukiwacze duchów” są wzywani do rzekomego opętania przez duchy. – Jest dziecko, które mówi w obcym języku i mówi w intonacji, która nie jest normalna, nie ma z nim kontaktu.
A są to przeważnie zaburzenia osobowości albo zachowania po użyciu jakichś środków. Często jesteśmy też wzywani do starych, samotnych ludzi. W rzeczywistości pojawiamy się
tam, rozmawiamy, następnie próbujemy wprowadzić tych ludzi do jakichś grup emerytów – opowiada wiedeńczyk, który bywa częściej pracownikiem społecznym,
cierpliwym słuchaczem i życzliwym człowiekiem niż zanurzającym się w zaświaty łowcą duchów.
Kiedy się w końcu trafi duch do sprawdzenia, tropiciele, wyposażeni w czułe kamery, mikrofony, mierniki pola elektromagnetycznego jadą na miejsce podejrzewane o nawiedzenie. Duchy to energetyczne formy, ich energia jest mierzalna.
Geisterjaeger rejestrują, mierzą, opisują zjawisko. Współczesna technika często sprowadza wzbudzające lęk zjawiska wprost na ziemię, podpowiada logiczne wyjaśnienia. Ale nie
na wszystko... – Jeśli ktoś się źle czuje, ma stany depresyjne, to nietrudno mu dostrzec, że nagle światło zaczyna migotać, a stacje radiowe grają jak szalone. To my, ludzie, wyzwalamy
to za pomocą naszych elektromagnetycznych bodźców. Impulsy nerwowe mogą być tak skoncentrowane, że można mentalnie poruszać piłkami do tenisa stołowego. Kiedy ktoś umiera,
powstaje energia, którą da się zmierzyć.
Zdarza się, że mierzymy energię ducha, a nasze urządzenia przestają działać, nasze karty pamięci się psują, zapominamy rzeczy – mówi Gabler.
Żeby nie było niedomówień: 98 proc.
zdarzeń przypisywanych duchom lub opętaniom da się wyjaśnić za pomocą nauki, psychologii, ezoteryki. – O tych dwóch procentach niewyjaśnionych nie
mówimy, że są zjawiskami paranormalnymi, ale są dla nas zjawiskami jeszcze niewyjaśnionymi – zaznacza mój przewodnik po „duchach”. Willi jest konkretny, kompetentny, wzbudza zaufanie
w realu i nierealu. Na co dzień pracuje w kancelarii sądu w Wiedniu.
Bywa, że badają jedno miejsce po 200 razy, by uzyskać jakiś materiał. Zjawa, duch nie czekają, nie pozują do wspólnej fotki. Przez 17 lat zebrało się raptem ze sto zdjęć, nieco
nagrań. Wilhelm z zespołem badali pewne opuszczone sanatorium, gdzie przeprowadzano m.in. testy farmakologiczne na dzieciach. Komunikowała się z nimi dziewczynka, która tam zmarła.
Na pytanie, czym się najchętniej bawiła, odpowiedziała: „Czerwonym autkiem”.
„Gdzie ono jest?”. „Basen”. Znaleźli zabawkę, a jakiś czas później odkryto pod tamtejszym basenem ciała. – Pierwsza i druga dzielnica Wiednia, gdzie ludzie umierali na zarazy,
uchodzą za „nawiedzone”. Moim zdaniem na cmentarzach nie straszy, a jeśli, to gdzie indziej. W Hofburgu ponoć straszą Habsburgowie, zjawia się sama Sissi. Ciekawy jest obiekt Katzensteighaus.
Nikt nie wytrzymywał tam dłużej niż sześć miesięcy. Nagraliśmy, jak same kamienie się tam „poruszają”.
Okazało się, że stara miedziana instalacja produkowała silne pole magnetyczne, nie do zniesienia przez ludzi, a kamienie, pełne kwarcu, tak reagowały na pole magnetyczne. Ot, i duchy
– wylicza Wilhelm Gabler. Co jakiś czas organizują otwarte „polowania na duchy” na Cmentarzu Bezimiennych, który uchodzi za najbardziej nawiedzone miejsce w Europie.
Czasem duch długoletniego oddanego opiekuna cmentarza, grabarza Josefa Fuchsa, ma dość gości. Rzuca im nakaz: „Spływajcie!”.
Willi się śmieje: – Wiedeńczyk zostanie wiedeńczykiem!
BEATA DŻON-OZIMEK
Print und Onlineausgabe vom 4.3.2018